stats

Okolice Freenetu

Fotografia mostów w Pradze

Medialna powszechność słowa globalizacja powoduje niepokój wszystkich związanych z rynkiem kapitałowym. Oznacza dla ich przedsięwzięć tzw. złą prasę. Nam, odbiorcom informacji, podczas wrześniowych starć anarchizującej młodzieży z praską policją podczas zjazdu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, media zafundowały przesadzone relacje z walk oraz publikację kopii internetowych serwisów tych ugrupowań.

Dziennikarze szczególnie często wypominali protestującym wykorzystanie globalnych środków przekazu do sprawnej organizacji zamierzeń – na stronach internetowych można było otrzymać większość informacji ułatwiających przyjazd do Pragi, takich jak kompilacje przewodników wraz z mapkami okolic centrum kongresowego i ogólnymi założeniami teoretycznymi:

[…] by możni tego świata nie czuli się bezkarnie, by nie niszczyli naszego wspólnego świata dla swojego interesu, by nie powodowali biedy, zła, niszczenia środowiska naturalnego, i całego tego syfu, którego tak nienawidzimy.

Jak i praktycznymi:

Weź maskę gazową, zatyczki na uszy, ochraniacze na jaja”

Wszystko to okraszone odrobiną populistycznej papki („Następuje zmiana historii”, „Musisz tam być!”, „Totalny rozp… systemu!”).

„Dziś podstawowa linia podziału na świecie przebiega między tymi, którzy mają, a tymi, którzy nie mają” – tuż po wydarzeniach praskich Jan Krzysztof Bielecki, były premier, dyrektor Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, opowiada „Gazecie Wyborczej”:

Protestujący prawidłowo wyczuwają,
że przepaść pomiędzy biednymi a bogatymi się zwiększa,
i przeciw temu się buntują.

I dodaje:

Często zapominają o pozytywnych skutkach globalizacji. Sami mogli protestować jedynie dzięki temu, że Pragi nie oddziela już od reszty świata żelazna kurtyna. A zwoływali się za pośrednictwem bardzo globalnego narzędzia, jakim jest Internet1.”

Sieć Internet często jest wspominana w kontekście globalizacji, jako środek uniwersalny, służący jednakowo obu stronom konfliktu. Strony te zdecydowanie popierają jego rozwój, choć niektórych protestujących opisał publicysta „Polityki”, Adam Waksman, w sposób następujący:

Sto pięćdziesiąt lat temu ogłoszono manifest komunizmu na pohybel kapitalizmowi. Dziś mobilizuje się rzesze przeciw wolnemu handlowi, swobodzie przepływu kapitału, skutkom rewolucji informatycznej.

Kończąc wypowiedź słowami:

Tak jak prawie dwieście lat temu, kontestatorzy zakładają z góry, że wielka transformacja gospodarki i handlu, nowa, globalna ekonomia, oparta na potędze komputera, teletransmisji danych i wiedzy fachowej, a także na szybkości, elastyczności i decentralizacji decyzji ekonomicznych oraz zdolności do podejmowania ryzyka. Ostatecznie pogorszy byt ludzi i społeczeństw2.

Powyższe zagrożenie można moim zdaniem skrócić do słów o nadmiernej optymalizacji naszego życia, bez oglądania się na przeciętne ludzkie możliwości przebrnięcia przez szum informacyjny i średnią, akceptowalną dawkę stresu.

Niewątpliwie Internet, jako niezawodny i tani sposób przekazywania informacji, ma znaczący wpływ na ich ilość. Niemal każdy mieszkaniec krajów rozwiniętych może założyć witrynę WWW, a nam pozostaje jedynie dowiedzieć się o jej istnieniu, aby móc spokojnie, w domowym zaciszu przeczytać wszystko, co zaproponuje autor. Brak np. dziennikarza (recenzenta, redaktora, drukarza itd.) między czytelnikiem a informującym, to eliminacja kosztów, a więc przewaga nad innymi mediami: telewizją, radiem czy czasopismami. Jednak ilość informacji, którą mamy do dyspozycji, staje się coraz pokaźniejsza – dostajemy pełen ich wybór i właśnie nam pozostawia się ocenę wiarygodności; sami musimy oddzielać ziarna od plew.

Internet został wymyślony jako sprawny mechanizm niesienia informacji w sytuacjach wojennych, dzięki temu silnie go zdecentralizowano – tak, aby w przypadku przerwania jednej nici sieci łączących użytkowników, informacja mogła dotrzeć inną, równie szybką drogą. Dopiero po niesłychanie dynamicznym rozwoju niekomercyjnym (organizacje podobne do krótkofalowców), spowodowanym przede wszystkim darmowym, publicznym opisem standardu przesyłania danych, Sieć powoli zostaje przejęta (i przyjęta) przez świat biznesu.

Stany Zjednoczone, będące w czołówce rozwoju telekomunikacji, zarabiają głównie na wartości dodanej (handel i sprzedaż usług), Europa zaś przyjęła metodę zarabiania na samej możliwości przeglądania Internetu, nakładając na usługi telekomunikacyjne duże podatki i ograniczając wolny rynek monopolami; rozdając koncesje, aby finansować w sposób ukryty naszymi pieniędzmi własne koncepcje społeczne, niekoniecznie zgodne z wolą obywateli. Zaczyna się w ten sposób pogłębiać różnice między starym a nowym kontynentem.

Kapitalizm jednak w obronie własnego interesu występuje przeciw tłumieniu rozwoju globalnej sieci, dopatrując się w nim, słusznie zresztą, zródeł dużych zysków. Zatem ponownie spotykają się głosy kapitału i „ludu pracującego”, który z kolei docenia Sieć ze względu na łatwość przekazywania informacji.

Jakie zatem jeszcze niespodzianki kryje za sobą Internet, który jest ciągle używanym uniwersalnie wytrychem słownym, nie znaczącym więcej niż nowoczesny telefon z faksem i komputerem? Czy kapitałowi rzeczywiście opłaca się inwestować w poszerzanie infrastruktury informatycznej? Czy zyski z integracji średnich lub nawet małych przedsięwzięć finansowych z całego świata przeważają nad stratami płynącymi ze zwiększania dostępu do różnych ideologii i organizacji, których istnienie w małej skali nie byłoby po prostu możliwe? Jakie rzeczywiste zmiany niesie za sobą dostępność Sieci?

Moim zdaniem: ogromne i zdecydowanie niedoceniane. Za chwilę przyjrzymy się bliżej projektowi Freenet – wcześniej był jednak Napster.

Szybko po upowszechnieniu nowoczesnych technik informatycznych, obu wspomnianych narzędzi zaczęto używać do ulepszania jakości komunikacji. Obecnie wykorzystywane urządzenia sieciowe pozwalają realizować przez Internet wideokonferencje w czasie rzeczywistym, nie należy się więc dziwić, że znaleziono również metody przesyłania silnie upakowanej (czyli w mniejszej ilości danych mieści się więcej informacji) każdego rodzaju muzyki – od klasycznej do technicznej – oraz produkcji wideo. Posiadacz domowego komputera z łączem do Internetu jest w stanie udostępnić innym internautom bibliotekę płytową i wideo, nie bez powodu licząc na wzajemność.

Po pewnym czasie okazało się, że sąsiadów internetowych, wymieniających muzykę, są miliony, a do skrzykiwania się (wzajemnego udostępnienia spisów treści własnych archiwów) szczególnie chętnie korzystają z programu Napster.

Właściciele Napstera nie zarabiają na udostępnianiu muzyki, ani nawet przez chwilę nie mają jej na swoich serwerach. Co więcej, nie zarabiają nawet na dawaniu możliwości ogłaszania na łamach serwisu spisu archiwów, ani też na reklamach, które przy okazji wyświetlają się spragnionym darmowej muzyki na ekranach monitorów. Jednak mimo to rzeczeni właściciele zostali pozwani do amerykańskiego sądu przez Amerykańskie Stowarzyszenie Przemysłu Nagraniowego, które reprezentuje koncerny medialne. Tym ostatnim panowanie nad realnymi oraz domniemanymi stratami wymyka się spod jakiejkolwiek kontroli.

Sąd, stojący w trudnej sytuacji, ma rozstrzygnąć legalność prowadzenia centrum katalogowego, które nie przechowuje żadnych ściśle tajnych informacji. Niejeden internauta znajdzie przecież poszukiwany utwór muzyczny również bez użycia Napstera – na przykład korzystając najnowszego sieciowego systemu informacyjnego, adaptacyjnej sieci anonimowych klientów Freenet, czyli dyplomowego pomysłu 22-letniego studenta Iana Clarka.

Nie wdając się w matematyczne formuły, Freenet to sieć, dla której medium jest Internet – powiela ona wszelką wprowadzoną do niej porcję informacji tyle razy, aby w pełni zaspokoić popyt na nią. Możliwość tę zyskuje dzięki rozproszonemu zbiorowi przestrzeni na dyskach twardych, udostępnianych dobrowolnie przez uczestników. Charakterystyczną cechą tego systemu, w odróżnieniu od Napstera, jest fakt, że nie ma centralnego punktu informacyjnego odpowiedzialnego za wskazywanie umiejscowienia zasobu (np. utworu muzycznego). Można więc powiedzieć, że zamknięcie przez sąd Napstera i ewentualne aresztowanie jego właścicieli (co również jest rozważane w dyskusjach prasowych) byłoby nieskuteczne. Serwis ten do niczego, w obliczu istnienia Freenetu, nie jest już potrzebny.

Freenet pozwala udostępniać informacje anonimowo. Właściciele dysków sami nie potrafią powiedzieć, kto i czym zapełnia wydzieloną przez nich przestrzeń – działają kierując się nieokreśloną potrzebą zagwarantowania swobody przebiegu informacji. Ciężko zatem będzie ich oskarżyć, gdyż w prosty sposób nie można dowieść współuczestnictwa w konkretnym przestępstwie, a jedynie podejrzewać o kultywowanie swobód obywatelskich, co z kolei wcale nie jest karalne (przynajmniej w krajach demokratycznych). Również może być trudno zabronić użytkowania Interentu, a Freenet od innych rodzajów korzystania z Sieci niczym specjalnym się nie różni. Przypomnę, że jest to istotny element, jeśli nie trzon, tzw. nowej gospodarki.

Chciałbym, aby P.T. Czytelnicy dobrze mnie zrozumieli:

Powoli kończą się zyski
z posiadania tzw. praw autorskich.

Wszystko, co jest rozpowszechniane dziś w sklepach muzycznych, księgarniach i salonach wideo, szczególnie w ilościach masowych, będzie można znaleźć za darmo we Freenecie. Oczywiście ochrona praw autorskich na imprezach zbiorowych nadal będzie istniała (łatwo tam posłać przebranego policjanta), jednak komputer multimedialny podstawowej komórki społecznej pozostanie poza kontrolą prawa ze względu na brak technicznych możliwości analizy jego zawartości, nie mówiąc w ogóle o konstytucyjnych przeszkodach w realizacji podobnych planów. Tak więc jeśli ktoś nie ukradnie filmu już podczas jego produkcji, to zrobi to niewątpliwie podczas pierwszej emisji i zapewne umieści we Freenecie, skąd zostanie powielony i przesłany do każdego poszukującego.

Dochodzimy właśnie do sedna: kto straci na zaniku większości źródeł dochodu z istnienia praw autorskich? Niemal każdy odpowie: autor. Nic bardziej mylnego. W obecnych czasach autor dostaje jedynie kilka procent sumy, jaką płaci kupiec książki, filmu czy nagrania muzycznego. Stracą przede wszystkim koncerny medialne, które obecnie dużą część zarobku wkładają w reklamę, oraz dystrybutorzy i handlarze (np. sklepy muzyczne).

Oczywiście autorzy również stracą te kilka procent, które obecnie wystarczają im, przy dużej popularności dzieła, na godne życie, a nawet pławienie się w luksusie. Co ci ludzie dostaną w zamian? Z czego będą żyć? Czy politycy będą mieli odwagę zaproponować to samo, co proponują teraz rolnikom: przekwalifikowanie się? Jak będzie wyglądało społeczeństwo, które nie będzie opłacało istotnej swej części, a mianowicie inteligencji? Czy zmieni się wówczas obecny, kapitalistyczny sposób redystrybucji środków materialnych?

Osobiście nie wierzę, aby tzw. inteligencja sama sobie nakazała spędzenie reszty życia na śmietniku, raczej wykształci coś w rodzaju post-kapitalizmu czyli społeczeństwa twórczego, które będzie określało bieg świata, nie biorąc bezpośredniego udziału w obrocie finansowym. Taka zbiorowość ludzka byłaby elementem ustroju kapitalistycznego, lecz udział w niej pozostawałby otwarty dla każdego, a nie tak jak w obecnym ustroju – konieczny. Nie twierdzę oczywiście, że ten obraz się sprawdzi – weryfikacja moich ocen nastąpi już niebawem, gdyż kod Freenetu, tworzony przez setki woluntariuszy, rozwija się w bardzo szybkim tempie.

Jeśli zatem globalizacja zatoczy następne koło, co stanie sięz resztą ponurych przewidywań przeciwników globalizacji, biedą trzeciego świata? Może to tam trafią pieniądze finansujące koncerny multimedialne? Interesujący byłby również inny scenariusz: podatek od Internetu, który byłby przekazywany wszelkim autorom – jednak w jaki sposób byłby dystrybuowany? Ktoś ustalałby podział środków, czy może każdy dostawałby po równo? I ten z Noblem, i ten z dyplomem wiejskiego kółka gospodyń. Ile to byłoby pieniędzy? Czy wystarczyłoby ich na zakup choćby małego basenu – ten przecież sprzyja pracy twórczej. :-)

Pozostaje tylko czekać, staranniej przyglądając się rozwojowi sieci telekomunikacyjnych i społecznych przemian wywołanych sieciową bliskością.


  1. Jan Krzysztof Bielecki, „Globalizacja”, rozmowę przepr. D. Pszczółkowska, „Gazeta Wyborcza” 2000, nr 22600 [return]
  2. Adam Waksman, „Widmo Marksa”, „Polityka” 2000, nr 40 (2265), s. 66-68 [return]
Redakcja: PW
Jesteś w sekcji .
Tematyka:

Taksonomie: